Falstart.Jadąc po raz pierwszy od kilku lat autobusem na mecz Unii miałem okazję zobaczyć, jak zachowuje się miasto przed finałową batalią z Krynicą. Na poszczególnych osiedlach już godzinę przed meczem zbierały się grupki fanów, co nie zdarzało się już od dawna. O godzinie 16:00 najsłynniejsza restauracja 'Antalya' świeciła pustkami, co również jest rzadkością. Nie ukrywam, że ucieszyło mnie to, gdyż w ciszy i spokoju mogłem sobie zjeść lachmacuna z mięsem, podwójnym mięsem, na ostro, na miejscu... Niech mi teraz ktoś powie, że to łatwo zamówić. Ale mniejsza z tym, ja nie o tym. Chociaż jak się później okaże, chyba bardziej wolałbym ten temat rozwinąć niż pisać o samym spotkaniu. O godzinie 16:25 zameldowałem się pod lodowiskiem i tu przeżyłem lekki szok nr 1. Spodziewałem się wielu osób i małych kolejek, ale tego że będę musiał stać w nich z 5 min. Niby nic, ale ostatnimi czasy rzadkość. O 16:30 wchodzę już z 6-osobową grupą znajomych na trybuny i przeżywam szok nr 2. Prawie wszystkie miejsca siedzące z których mielibyśmy dobrą widoczność zajęte, plus kilkadziesiąt pojedynczych miejsc zarezerwowanych przez jakichś znajomych dla ich znajomych. Oczywiście jeden sektor był wolny, ale jego nazwa 'A' oznacza chyba z ang. 'away' i nie bardzo wypadało tam siadać. Po chwili rozważań i poszukiwań w końcu coś znaleźliśmy. Szału nie było, ale musiało wystarczyć. Z minuty na minutę trybuny coraz bardzie się zapełniały. Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem pojawiła się spora grupa przyjezdnych, którzy jak łatwo się domyślić, zajęli wcześniej wspomniany sektor. Szok nr 3 to sam mecz i wynik spotkania.
Pierwsza tercji to lekki chaos z obu stron, oficjalnie zwany badaniem przeciwnika. W tej części gry zawodnicy nie uraczyli nas jakąś dobrą grą. Tercja zakończyła się wynikiem 0-0, Unici raz zaliczyli słupek, ale ogólnie lepsze wrażenie sprawiali przyjezdni. Cały mecz rozstrzygnął się w drugiej części gry, a dokładniej rzecz ujmując w ciągu 6. minut. W 32 min. po stracie w środkowej tercji z kontrą popędził Osmalovsky. Jego strzał Szałaśny jeszcze zdołał wybronić, ale dobitki nadjeżdżającego za nim Dubla już nie. 0-1, lekka konsternacja zarówno na trybunach, jak i w boksie Unitów. Niektórzy jeszcze nie zdołali się otrząsnąć po tej bramce, a Witecki już objeżdżał obrońcę gospodarzy i 'pakował' krążek po raz drugi do bramki Unii. 0-2 i konsternacja większa niż za pierwszym razem. 40 sek. później, gdy jeszcze dobrze nie omówiliśmy bramki nr 2, Horowski zdobył bramkę nr 3 i wszystko stało się jasne. Jak podają statystyki w 2. tercji Krynica oddała 6 strzałów na bramkę, z czego 3 znalazły drogę do bramki. Ostatnia odsłona to przewaga gospodarzy, ale przy wyniku 0-3, niczego innego nie należało się spodziewać. Więcej goli już nie padło.
Czy wynik oddaje przebieg spotkania? Na pocieszenie mogę napisać, że nie do końca. W drugiej tercji zanim jeszcze padł pierwszy gol, jeden z gospodarzy nie potrafił trafić mając przed sobą pustą bramkę. Podobna sytuacja miała miejsce w tercji 3., no ale wtedy było już po meczu. Główną przyczynę porażki upatruję w słabej, a nawet bardzo słabej skuteczności. W szczególności mam tu na myśli grę w liczebnej przewadze. Jeżeli na 7 takich sytuacji nie wykorzystuje się żadnej, to coś tu jest nie tak. Tym bardziej, że w przedmeczowych wywiadach trener Tkacz mówił, że ten element gry był dokładnie ćwiczony na treningach. Druga sprawa to obrońcy. Ciężko znaleźć jedno nazwisko z tej formacji, które zasługuje na pochwałę. Jeżeli podczas gry w przewadze napastnik Bucek gra na pozycji obrońcy, żeby wyręczyć kolegów z mocnego uderzenia, to znowu coś tu jest nie tak (autor z premedytacją po raz drugi użył tego sformułowania). Możliwe, że był to element taktyki, ale uderzenia obrońców pozostawiają bardzo wiele do życzenia, a strzały Zamojskiego spod niebieskiej będą chyba jeszcze długo wspominane przy ul. Chemików 4. To chyba tyle. Na koniec jeszcze zdanie o arbitrach. Wyniku spotkania nie wypatrzyli, ale te kilka gwizdniętych spalonych na początku 2. tercji jeszcze długo będę pamiętam. Do pana sędziego z brzuszkiem: doczytać podrozdział o spalonym.
Kolejne spotkanie już we wtorek o godz. 18:00. Mam nadzieję, że niedzielne spotkanie było złym dobrego początkiem... czy jakoś tak...
Finał czas zacząć.Dzisiaj o godz. 19:00 rozpocznie się w Krakowie pierwsze finałowe starcie o mistrzostwo Polski w hokeju na lodzie. Zmierzą się w nim Cracovia Kraków i GKS Tychy - te same drużyny, które również rok temu w tym samym czasie walczyły o to samo trofeum. Mimo tylu podobieństw ten sezon był/jest inny. Po pierwsze jest oznaczony 08/09, a nie 07/08, ale to tak na marginesie. Tym razem sezon zasadniczy zakończył się sukcesem Cracovii, która na przestrzeni całego sezonu prezentowała wyrównany i co ważne wysoki poziom. Tyszanie w tym sezonie mieli kilka perturbacji. Główna z nich dotyczy ich lodowiska. Było ono remontowane i odbiło się to na wynikach tyskiej drużyny. Nawet do tego stopnia, że do ostatniej kolejki musiała ona walczyć z GKSem Jastrzębie o prawo gry w grupie mocniejszej. Gdy wrócili na swoje śmiecie, wróciła forma, wróciły wyniki, a tym samym możliwość rewanżu za zeszły finał. Czy im się to uda? Wątpię. Cracovia obrońca tytułu, Cracovia krótsza droga do finału i Cracovia pierwsza po rundzie zasadniczej, a dzięki temu większa ilości spotkań na własnym lodzie. Gdy Tyszanie jeszcze 3 dni temu walczyli z Podhalem w 6. meczu półfinałowym Cracovianie zapewne siedzieli wygodnie w fotelach i przyglądali się rywalom. Mieli oni 5 dni więcej na odpoczynek, co przy napiętym kalendarzu meczy finałowych może mieć kluczowe znaczenie. Wiem, że pojawia się tutaj określenie 'rytm meczowy'. Jednak rytm meczowy, a granie co 2 dni, a czasami nawet z dnia na dzień, to jak na polskie warunki dwa różne pojęcia. Związku z tym i innym po raz drugi w tym sezonie będę zmuszony kibicować zawodnikom z małopolski, gdyż będą grali o 'moją przyszłość' (czyt.

).
Cracovia Kraków – GKS Tychy transmisja o
godz. 19:00 TVP Sport.