Przepraszam, że będzie nieco offtopicowo, ale nie mogę wytrzymać!!! Strasznie mnie wkur... to Cleveland!!! Piszęto jako pewnego rodzaju argument na przyszłość, bo stwierdzam jużnie pierwszy raz, że to drużyna, która kiedy mecz toczy się na styku z niewielką przewagą przeciwnika potrafi zrobić wszystko aby ta przewaga w kilka minut stała się nie do odrobienia. W dzisiejszym meczu spokojnie mogli (mówię póki co o pierwszej połowie, która się zakończyła) iść na wymianę ciosów z Houston. Zawodnicy Rockets się jednak mylą dość często, nawet T-Mac parę razy nie trafił pomimo tego, że ma już 23 punkty, Mutombo fauluje przy rzucie i Goodena i Jamesa - po dwóch kwartach ma 3 faule. Skuteczność z gry za 2 punkty w Cleveland całkiem niezła, pod tablicami też sobie Cavs całkiem nieźle radzą (Gooden, James i Marshall)... Ale co z tego??? Wystarczyło, że Houston odskoczyło na 4 czy tam 6 punktów (nie pamiętam dokładnie) i zaczęła się nerwówka. Wszyscy w zespole z Cleveland zaczęli rzucaćza 3 i niestety nikt nie trafiał!!! Mimo to nie przerywali nawet kiedy można było dogonić Houston spokojnie grając za 2 punkty. Zbierali po 4 piłki z rzędu z własnych desek i żadnej akcji nie potrafili wykorzystać, bo wszystkie kończyły się niecelnymi rzutami za 3!!! Mało tego, po niecelnym rzucie zbierali nawet piłkę w ataku, po to, żeby znów odegrać ją na obwód i żeby ktoś znowu mógł spierdzielić rzut za 3 punkty!!! Jasna cholera!!! W sumie mają skuteczność 38% rzutów po pierwszej połowie (Houston 44%) i gdyby grali normalnie to prowadziliby spokojnie, ponieważ skuteczność za 3 to - 2 na 16 oddanych (raz trafił James i raz Marshall)! Nie rozumiem tego zupełnie - Oni chyba nie chcą wygrać. Tylko co tam do cholery robi trener???
PS. Wzburzyłem się, ale mam nadzieję, że nikt tego posta nie usunie

Pozdrawiam